Lustro czy bez? Oto jest pytanie!
Lustro czy bez? Oto jest pytanie!
Jeszcze kilka lat temu za taki artykuł pewnie zostałbym spalony na stosie. Tylko lustro! - krzyczeli zwolennicy. Bezlusterkowce to tylko chwilowa moda! A to tylko niektóre z tekstów, które słyszałem w 2014 czy 2015 roku. Mało tego! Będąc na warsztatach w 2017 roku, na których było w sumie 120 osób, tylko jedna osoba miała bezlusterkowca, jedna! Dzisiaj sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej. Jak wyglądają obecnie różnice między lustrzankami, a bezlusterkowcami? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie poniżej. Aż miło się patrzy jak bardzo rynek się zmienia. Dopiero w 2018 roku, dwóch liderów, czyli Canon i Nikon zdecydowało się wypuścić na rynek bezlusterkowce z prawdziwego zdarzenia. Nikon wcześniej próbował z systemem Nikon1, który upadł równie szybko, co się pojawił. Tak mała matryca (1”), wygórowana cena i obecność linii RX100 Sony, spowodowały że system nie miał racji bytu. Swoją drogą ciekawie wyglądała krzywa spadku ceny modelu Nikon 1V1, który startował z poziomu 3500 zł, żeby po niewiele ponad roku skończyć w koszu Media Marktu za 999 zł. Wspomnę tylko, że naprawdę ciekawym aparatem był model AW1, który był całkowicie wodoodporny i w tym segmencie nie miał konkurencji. To już jednak zamierzchłe czasy i nie warto rozdrapywać ran. Canon z kolei rozwijał swoją linię M, której losy w pewnym momencie były bardzo niepewne, szczególnie w momencie gdy druga generacja modelu nawet nie trafiła do Europy. Z resztą teraz coraz więcej mówi się o tym, że aparaty z bagnetem EF-M długo nie pożyją, bo od plotek o aparatach z matrycą APS-C i bagnetem RF aż huczy! Tak więc przez wiele lat, dla obu tych firm, rynek bezlusterkowców był traktowany po macoszemu, a swoje siły skupiali na kolejnych modelach lustrzanek, który sprzedawały się naprawdę dobrze. Tak, jak jednak wspomniałem - przełom przyszedł na Photokinie w 2018 roku, kiedy to Canon zaprezentował linię R, a Nikon - Z. Od tej pory lustrzanki i obiektywy do nich zeszły na dalszy plan. Z resztą przedstawiciele Canona jasno powiedzieli, że system obiektywów EF uważają za kompletny, a teraz wszystkie moce działów R&D będą skupiały się na bagnecie RF. Obecnie Canon ma 5 pełnoklatkowych korpusów bezlusterkowych, Nikon z kolei niedawno pokazał flagowy model Z9, kolejne generacje modeli Z6 i Z7, a niewiele wcześniej - bardziej amatorski Z5. Dlaczego piszę teraz tylko o tych dwóch markach? Z uwagi na ich największą popularność i fakt, że najdłużej broniły bastionu lustrzankowego, a teraz mniej, lub bardziej po cichu opuszczają ten pokład. Ja sam przesiadłem się w 100% na bezlusterkowce pod koniec 2015 roku i powiem szczerze - nie uroniłem ani jednej łzy za lustrem. Owszem - teraz mam dwie lustrzanki - to średnioformatowy Fuji GX680IIIS i Hasselblad H1, ale to zupełnie inna bajka. Obecnie każda firma (prócz Pentaxa, który też miał swoją przygodę z bezlusterkowcami), ma w swojej ofercie bezlusterkowce z prawdziwego zdarzenia i to na nich, producenci skupiają się najmocniej. Z resztą wystarczy spojrzeć na parametry nowego Nikona D6, żeby dostrzec, że przez 4 lata między premierami D5 i D6, inżynierowie skupiali się na serii Z, a nie D. Nadal jednak są zagorzali zwolennicy lustrzanek, którzy uważają, że jednak co lustro, to lustro. Tak, samo jak słyszę od wielu osób, że jeżdżąc samochodem z automatyczną skrzynią, nie ma się takiej kontroli, i nie czuje się, że się jedzie. Przejdźmy jednak do konkretów - postaram się w nich przybliżyć aspekty, z którymi jeszcze do niedawna mogliśmy borykać się w bezlusterkowcach i przyjrzę się czy dziś nadal mogą nam doskwierać.
Wizjer
Bezlusterkowcami nie da się fotografować po zmroku, a tym bardziej szybko poruszających się obiektów! Takie opinie do dziś często krążą po internecie. Rzeczywiście - kiedyś wizjery smużyły, blackout trwał wieczność, a opóźnienie skutecznie uniemożliwiało fotografowanie sportu. Dziś, wizjery elektroniczne mają przynajmniej 2 miliony punktów, a w wielu przypadkach znacznie więcej, w nocy zachowują się jak noktowizor, a opóźnienie czy blackout praktycznie nie występują. W mojej ocenie jednak ich największą zaletą jest fakt, że dostajemy podgląd ekspozycji na żywo. Ile to razy, fotografując którąkolwiek generacją Canona 5D, ze słońcem w kadrze musiałem odrywać wizjer od oka, korygować ekspozycję i ponownie robić zdjęcie. W bezlusterkowcach tego problemu nie ma - mając włączoną symulację ekspozycji, dokładnie widzimy jak będzie naświetlone zdjęcia, a ewentualne korekty zobaczymy na żywo. Po zrobieniu zdjęcia, nie trzeba też odrywać oka od wizjera, zdjęcie może pojawić się bezpośrednio w nim. W studio również możemy pracować bez przeszkód, wystarczy wyłączyć symulację ekspozycji. Wizjer optyczny w lustrzance też ma swój urok, w końcu patrzymy bezpośrednio przez obiektyw, a jedyne opóźnienie jakie może się pojawić wynika z prędkości światła. Niestety nie mamy w nim ani peakingu, ani symulacji ekspozycji - tylko obraz, punkty AF i dodatkowe informacje, ale nic więcej. Dla mnie bezlusterkowiec jest tu zdecydowanym wygranym.
Rozmiar
Jeszcze do niedawna można było powiedzieć, że bezlusterkowce są małe, a lustrzanki duże. O ile założenie tej teorii jest poprawne, o tyle praktyka pokazuje coś innego. Oczywiście - konstrukcyjnie bezlusterkowiec ma prawo być mniejszy, bo nie ma komory lustra, która po prostu zabierała miejsce i powiększała aparat. Obecnie jednak producenci nie zabijają się o jak najmniejsze wymiary poważnych aparatów, więc w mojej ocenie nie powinniśmy twierdzić, że bezlusterkowce są mniejsze. Wystarczy spojrzeć na Panasonika S1H, który jest absurdalnie ogromny. Czy to jednak wada? Niekoniecznie - wielu fotografom może właśnie zależeć na większych rozmiarach, świetnej ergonomii z większymi obiektywami, czy wielu elementach sterujących. Zazwyczaj bezlusterkowiec będzie mniejszy niż jego lustrzankowy odpowiednik, ale obecnie, różnice coraz bardziej się zacierają. Warto wspomnieć jeszcze o wymiarach obiektywów, które często są naprawdę ogromne. Canon RF 28-70 mm f/2.0L jest wręcz potężny, a szkła G-Master od Sony są większe niż lustrzankowe odpowiedniki. Owszem - są lepsze, ale coraz rzadziej małe i lekkie. Obecnie, chcąc zachować dobrą jakość i małe rozmiary, powinniśmy patrzeć głównie w kierunku systemów Mikro Cztery Trzecie i Fujifilm X.
Autofokus
Znów przypomina mi się, kiedy fotografowie wieszali psy na układy AF w bezlusterkowcach. Rzeczywiście, kiedy przypominam sobie działanie układu w pierwszym EOSie-M, działał on tragicznie - był wolny, niecelny. Prawocwał podobnie jak AF w trybie live view w lustrzance bez detekcji fazy na matrycy. Na początku też nie było mowy o wykrywaniu twarzy, a AF-C był bardzo zawodny. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Autofokus w lustrzankach możemy podzielić na dwa systemy - ten, z którego korzysta aparat podczas pracy z użyciem wizjera, i ten, przy użyciu live view. Kiedy kadrujemy z użyciem wizjera, aparat pracuje w oparciu o czujniki umieszczone w dole komory lustra, natomiast przy live view, korzystamy z pomiaru samej matrycy. Bezlusterkowce działają tylko w ten drugi sposób, czyli mierzą ostrość na samej matrycy. Żeby zamieszać jeszcze bardziej, autofokus dzielimy na detekcję fazy i kontrastu. Używając wizjera lustrzanki, zawsze korzystamy z detekcji fazy. Korzystając z bezlusterkowca lub lustrzanki w trybie live view, będziemy używać detekcji kontrastu lub połączenia detekcji fazy i kontrastu. Tak naprawdę wszystko zależy od konkretnego modelu, więc jeśli chcecie zgłębić temat, musicie sprawdzić specyfikację konkretnego aparatu. Warto jednak wspomnieć, że mając lustrzankę, autofokus w trybie Live View najczęściej działa słabo, wyłączając lustrzanki Canona z systemem Dual Pixel CMOS AF i Nikona D780 - w tych aparatach zastosowano detekcję fazy na samej matrycy. Wiem - zamieszałem, ale przejdźmy do konkretów - który z systemów jest lepszy i czy AF będzie działał lepiej w lustrzance, czy bezlusterkowcu? Na to pytanie nie ma jednej, dobrej odpowiedzi. Detekcja kontrastu jest dokładna, ale bywa dość wolna i nie za bardzo nadaje się do użycia ciągłego AF, a podczas filmowania obraz ma tendencję do tzw. pompowania. Detekcja fazy jest szybszą metodą, a połączenie detekcji fazy i kontrastu na matrycy wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Do tego, w bezlusterkowcach nie występuje problem back/front fokusu, czyli błędu ustawienia ostrości - przed lub za obiektem. Takie zjawisko może się pojawić tylko w lustrzankach, używając ich z wizjerem optycznym. W bezlusterkowcach, w związku z tym, że ostrość ustawiana jest na matrycy, ten błąd nie ma prawa wystąpić. Dodajmy jeszcze rozpoznawanie twarzy, oka, setki lub nawet tysiące punktów AF, niemal pełne pokrycie kadru. Tego nie dostaniemy w lustrzance, najbardziej zaawansowane układy w Canonie serii 1 czy Nikonie D5/6 mają co najwyżej 200 punktów, którym daleko do pokrycia całego kadru. Oczywiście - działają rewelacyjnie, ale możliwości bezlusterkowców są większe. Tylko, żebyście mnie dobrze zrozumieli - nie porównujcie autofokusu w Nikonie D6 do Panasonika G7, mówię tu o możliwościach samego systemu, a jeśli chcecie porównywać układy, porównujcie konkurencyjne modele - np. Sony A9II z Canonem 1Dx Mark III, lub Sony A6600 do Nikona D7500.
Bateria
Tu lustrzanki nadal wiodą prym. Aparat, po prostu nie musi aktywować ekranu, podczas kadrowania, dzięki czemu zrobimy więcej zdjęć na jednym ładowaniu. Oczywiście, znów nie możemy porównywać aparatów z różnych biegunów, bo Olympus E-M1X zrobi więcej zdjęć na jednym ładowaniu niż np. Nikon D5500, ale z pewnością mniej niż Canon 1Dx Mark III. Jeszcze kilka lat temu, akumulatory w bezlusterkowcach były żenująco słabe, a zrobienie 300-400 zdjęć na jednym ładowaniu było absolutnym maximum. Ilekroć widziało się ofertę sprzedaży Sony A7II gdzie zawsze do zestawu dołączone było 5-6 akumulatorów, bo prąd znikał w zastraszającym tempie. Jednak 3. generacja A7 przyniosła nowy, większy akumulator i problem zniknął. W moim Olympusie E-M1 Mark II i OM-Systemie OM-1 bateria też jest naprawdę duża i spokojnie zrobię ponad 1000 zdjęć na jednym ładowaniu, a używając trybu seryjnego i cichej migawki, ten wynik może być jeszcze lepszy. Z kolei pracując kiedyś Canonem 5D Mark II, mogłem pojechać na tygodniowy urlop bez ładowarki, zrobić 3000 zdjęć i wrócić do kraju z końcówką baterii. Generalnie, bezlusterkowce będą miały mniejszą wydajność akumulatora przeliczając na liczbę zdjęć, ale obecnie staje się to coraz mniejszym problemem, bo baterie są coraz mocniejsze, a także wiele aparatów możemy naładować z powerbanka, co jest ogromnym plusem. Np. Mój OM-1 ładuje się zaledwie w godzinę do pełna. Oczywiście, nie mogę tego bardzo generalizować, bo są bezlusterkowce, które ciężko pochwalić za wydajną baterię, ale z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że w ostatnich latach, wydajność akumulatorów w bezlusterkowcach znacznie wzrosła.
Jakość zdjęć
Ostatni argument lustrzankowców - przecież lustrzanka jest bardziej profesjonalna i zrobi lepsze zdjęcia niż jakiś tam bezlusterkowiec! Ile to się nasłuchałem, że bezlusterkowce robią gorsze zdjęcia niż lustrzanki, a zwolenników tej teorii nadal nie brakuje. Ba! Ile osób, które mając lustrzankę, dokupiły bezlusterkowca i mówiły, że ten mniejszy robi gorsze zdjęcia. Warto jednak wspomnieć, że sytuacja wygladała tak, że fotograf do Canona 5D Mark III z 24-70 mm f/2.8II L dokupował Olympusa E-PL7 z 14-42 mm f/3.5-5.6 za 1500 zł i dziwił się, że ten maluch nie jest tak dobry jak lustrzanka. Argument jakości zdjęć w ogóle jest totalnie chybiony, bo za jakość zdjęcia odpowiada układ - obiektyw, matryca, procesor. Mało tego! Teoretycznie w związku z małą odległością między matrycą, a obiektywem, jakość obrazu może być lepsza, a jasność większa właśnie w bezlusterkowcach, ale obecnie obiektywy lustrzankowe są tak doskonałe, że ten argument możemy zostawić. Zostaje nam matryca i procesor, które mogą być dokładnie identyczne w przypadku lustrzanek i bezlusterkowców. Sama komora lustra nie ma żadnego wpływu na jakość zdjęć, więc absolutnie nie można powiedzieć, że bezlusterkowce robią gorsze zdjęcia niż lustrzanki i na odwrót. Porównując ten sam segment aparatów, jakość będzie bardzo porównywalna.
Kilka wniosków na koniec
Ostatnie kilka lat pokazały znaczące zmiany na rynku aparatów. Kompakty prawie zniknęły z powodu coraz lepszych aparatów w smartfonach, a bezlusterkowce z coraz większą siłą wypierają lustrzanki. To z resztą pokazują wspomniane przeze mnie sytuacje z Canonem i Nikonem, które coraz mocniej wchodzą w ten segment, zostawiając w tyle segment lustrzanek. Argumenty za lustrzankami, które jeszcze kilka lat temu miały jakikolwiek sens, dziś upadają jak domki z kart, a to, co kiedyś kulało, dziś znacznie wyprzedziło lustrzanki - spójrzmy choćby na układy AF. Dziś, bezlusterkowce są pełnoprawnymi aparatami, a nie tylko mniejszymi zabawkami, którymi możemy uzupełnić nasz system. Mówisz, że bezlusterkowiec jest za mały? Weź w dłonie Panasonika S1H czy Olympusa E-M1X. Mówisz, że bezlusterkowce bardziej szumią? Włącz zatem ISO 102400 w Sony A7SIII. Chcesz aparatu do studia i uważasz, że 5Ds to jedyna opcja? Spójrz na matryce w średnioformatowych Fuji, czy Hasselbladzie X1D. A jeśli chcesz mały obrazek - seria A7R, Nikon Z7 czy Canon R5 to minimum 42 megapiksele. Jedyna półka aparatów, która rzeczywiście nie miały długo bezlusterkowiej konkurencji to segment Canona 1Dx Mark III i Nikona D6. Jadnak dziś mamy na rynku Canona R3 (a to nie ostatnie słowo tego producenta) i Nikona Z9, a także Sony A1, więc ostatnio bastion właśnie upadł. Jak widzicie - na rynku jest naprawdę ciekawie, a co najważniejsze - im więcej się dzieje, im większa jest konkurencja, tym bardziej korzystamy na tym my, fotografowie.